Amerykańskie bazy zamorskie – zmierzch czy renesans?

Źródło: somaliareport.com

Źródło: somaliareport.com

Zagraniczne, a zwłaszcza zamorskie bazy od drugiej połowy XIX wieku były podstawą wzrastającej amerykańskiej potęgi, po 1945 filarem możliwości amerykańskich sił zbrojnych, a po upadku systemu bipolarnego symbolem mocarstwowości USA. Zmiany, zarówno te natury politycznej, a szczególnie wojskowej, wymuszają zrewidowanie podejścia do utrzymywania i budowy dużych placówek amerykańskich w zaprzyjaźnionych państwach. Co jednak bardzo ciekawe, mamy obecnie w tej materii do czynienia z dwoma nurtami, pozornie przeciwstawnymi. Jeden z nich powoduje, przynajmniej w teorii, odchodzenie od budowania dużych zamorskich baz. Drugi sprawia, że bazy takie w ostatnim czasie licznie powstają, a istniejące są rozbudowywane…

Idea utrzymywania przez Amerykanów dużych baz, takich jak liczne instalacje w Niemczech, na Okinawie, czy choćby Manama w Bahrajnie, wydaje się przemijać z kilku przyczyn.  Po pierwsze polityka. Amerykańskie bazy rodzą napięcia w stosunkach z krajami-gospodarzami. Stają się powodem napięć w tych państwach, przez co nie zawsze są mile widziane. Dobrym przykładem jest tutaj Japonia. Nieco odmienny problem zaobserwować możemy na Bliskim Wschodzie. Demonstranci i opozycjoniści, którzy kontestują rządy arabskich monarchów Zatoki Perskiej są wrogo nastawieni wobec stałej amerykańskiej obecności wojskowej w ich krajach. Jest to jeden z czynników wzmagający obserwowane napięcia między władzą a społeczeństwem. Może nie decydujący, ale bardzo istotny.

Po drugie pieniądze. Ten aspekt jest dość oczywisty. W czasach kryzysu brakuje środków na utrzymanie zatrudniających czasem kilkanaście tysięcy osób placówek w obcych krajach, nie mówiąc już o ich rozbudowie. Po trzecie, i argument ten wydaje się być najważniejszy, zmiany we współczesnej sztuce wojennej. W czasie gdy państwa takie jak Iran, czy nawet aktorzy niepaństwowi, mogą stosunkowo łatwo wejść w posiadanie zaawansowanych systemów broni, zwłaszcza rakietowej, duża amerykańska baza będzie stanowiła wymarzony cel ataku. Nie trudno wyobrazić sobie irański atak na siedzibę V Floty w Manamie, nie mówiąc już o chińskich możliwościach w stosunku do Okinawy. Jeżeli amerykańska placówka zaatakowana zostanie z zaskoczenia straty będą ogromne.

Dlatego właśnie wielkie bazy USA poza granicami kraju wydają się mieć z roku na rok co raz mniejsze znaczenie. Nie oznacza to oczywiście, że obecnie istniejące będą masowo zamykane. W niektórych wypadkach roli takiej bazy nie da się niczym zastąpić, jej utrzymanie jest więc konieczne. Nie spodziewajmy się jednak, że będą powstawać nowe, a każdy dolar na rozbudowę istniejących będzie oglądany bardzo dokładnie. Nowe podejście Amerykanów do tej kwestii zakłada obecność sił zbrojnych w odległych rejonach globu w oparciu o rotacyjne stacjonowanie pododdziałów sił zbrojnych w bazach sojuszników, a także organizację umożliwiającą w razie potrzeby szybkie przerzucenie mobilnych sił w rejon zapalny. Współpracę na tych zasadach możemy obserwować już dziś, zwłaszcza na południowo-zachodnim Pacyfiku, choćby z Australią i Filipinami.

Powyższe słowa dotyczą wielkich struktur, grupujących wielotysięczne kontyngenty. Myślę, że obecnie możemy wskazać również inny typ zamorskiej bazy, znacznie lepiej dostosowany do nowych wyzwań stojących przed USA, goszczący na swoim terenie głównie drony i siły specjalne. To placówki o znacznie mniejszej powierzchni, czasami Amerykanie dzielą je z wojskami kraju przyjmującego lub z innymi państwami. Miejsc takich jest co raz więcej, ich rola z miesiąca na miesiąc rośnie. Ważne jest również to, że tak naprawdę nie wiemy ile ich jest, wiele z nich jest bowiem tajna.

Liczne, ale nieeksponowane placówki są moim zdaniem kluczowe dla sprawnego stosowania podejścia, które od pewnego czasu nazywa się Doktryną Obamy. Znaczenie mają one zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, gdzie od kilku już lat stosuje się, z mniejszym lub większym powodzeniem, nową taktykę w walce z terroryzmem. Taktykę, która ma dwa filary – drony i siły specjalne. Bazy takie są tańsze w utrzymaniu, a poprzez otaczającą je poufność (którą jednak nie zawsze udaje się utrzymać) wywołują mniej politycznych napięć, są również w mniejszym stopniu narażone na wrogie ataki.

Kolejną ich zaletą jest szybkość z jaką baza taka może powstać. Amerykańska kampania powietrzna nad Jemenem nie mogłaby być prowadzona z takim impetem, gdyby w regionie nie powstały miejsca, z których kierowane przez CIA i USAF drony mogłyby startować. Obecnie państwo to otoczone jest takimi placówkami, co więcej znajdują się one również w samym Jemenie, dzięki dobrym stosunkom Waszyngtonu z nową władzą w Sanie. O istnieniu kilku z nich szeroka opinia publiczna wie, ale istnienie innych jest skutecznie utrzymywane w sekrecie. Bazy goszczące drony i siły specjalne będą również kluczowe w walce z Al-Qaidą na afgańsko-pakistańskim pograniczu po 2014. Zapewnienie swobody operacyjnej tym siłom to bardzo ważne zadanie, przed którym stoi administracja Obamy.

Trudno szacować ile tego typu placówek istnieje na całym świecie. Informacje o kilku z nich są dostępne, wśród najważniejszych wymienić należy bazy w Afganistanie: pod Jalalabadem, Khostem, Kandaharem i Shindadem, które prócz walki z Al-Qaidą służą szpiegowaniu Iranu; tureckie Incirlik, czy Zamboanga na Filipinach. Inne znajdują się na Seszelach, w Jemenie, czy Etiopii. Świetnym przykładem dynamicznego rozwoju placówki tego typu jest Camp Lemmonier w Dżibuti, w którą inwestowane są obecnie znaczne środki. To zapewne jedynie część aktywnych baz, z których operują amerykańscy komandosi i bezzałogowce na całym świecie. Nie można mieć wątpliwości, że ewolucja obecnych zagrożeń, a także sposobów ich zwalczania, powoduje zwiększenie zapotrzebowania na tego typu placówki. Powstają więc w szybkim tempie, a ich istnienie utrzymywane jest w sekrecie.

Zmiany współczesnego pola walki, w które stara wpasować się Pentagon pod rządami ekipy   Baracka Obamy, a także wzrastająca presja budżetowa, widoczne będą w potencjale i doktrynie amerykańskich sił zbrojnych. Ewolucja pojęcia „baza zamorska” jest tego jaskrawym przejawem. Wielkie placówki, w których tysiące żołnierzy żyją wraz ze swoimi rodzinami będą powoli odchodzić do lamusa, podczas gdy niewielkie tajne placówki goszczące gotowych do szybkiej akcji specjalsów i zdalnie sterowane drony przeżywają bezprecedensowy rozkwit. Miejsca tego typu są i w przyszłości będą doskonałym punktem startowym licznych operacji wpisujących się w Doktrynę Obamy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Afganistan, Jednostki Specjalne, Ogólnie o wojnie, Służby Specjalne, USA wobec Bliskiego Wschodu i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz