8 lipca

BLISKI WSCHÓD – Raport – stabilność regionu i „wojna” z terroryzmem w dzisiejszych realiach.

EGIPT – W zamieszkach, które wybuchnęły dzisiaj rano w Kairze zginęło co najmniej 40 zwolenników obalonego prezydenta.

EGIPT – A jak na to wszystko spoglądają w Tel Awiwie?

IRAN – Podstawowe informacje na temat Korpusu Strażników Rewolucji. Polecam!

ROSJA – Czy terroryści realnie zagrażają przyszłorocznym Igrzyskom w Soczi?

SIŁY SPECJALNE – Dane dotyczące militarnych aspektów akcji w Abbottabad, w wyniku której zlikwidowano Osamę bin Ladena zostaną przeniesione z zasobów Departamentu Obrony do CIA…

SYRIA – W czasie gdy wojska wierne prezydentowi Assadowi osiągają co raz większą przewagę w wojnie, siły opozycji wydaje się być co raz bardziej rozbite, dochodzi między nimi do rosnącej ilości zbrojnych starć.

Opublikowano Uncategorized | Dodaj komentarz

4 lipca

EGIPT – Spojrzenie na Drugą Rewolucję Egipską ze stron Bractwa Muzułmańskiego.

EGIPT – CRS przypomina amerykańskim kongresmenom szczegóły egipsko-amerykańskich stosunków. Warto się zapoznać 🙂

EUROPA – Foreign Policy zaprasza na foto podróż za naszą wschodnią granicę

IRAK – Krew na ulicach, w zasadzie każdego dnia.

IRAN – Niedawno wybrany na prezydenta Iranu Hassan Rouhani wzywa rządzących krajem duchownych do większego zwrócenia uwagi na potrzeby mieszkańców.

MARYNARKA WOJENNA – Prowadzone z wielkim rozmachem ćwiczenia U.S. Navy na Pacyfiku.

ZATOKA PERSKA – Amerykanie systematycznie zwiększają potencjał V Floty.

Opublikowano Uncategorized | Dodaj komentarz

Kolejne zmiany na blogu.

Jak widać od dłuższego już czasu na nowejstrategii nie pojawił się nowy wpis. Nie wynika to z mojego lenistwa, czy też straty zainteresowania poruszaną tematyką. Powód ostatniej posuchy jest bardzo prozaiczny – brak czasu. Inne obowiązki zabierają mi dziś tyle z każdego dnia, że nie mogę pozwolić sobie na pisanie z satysfakcjonującą częstotliwością. Nie jest to jednak powód do rozpaczy.

Nie mam zamiaru zamykać bloga. Kto wie, może przyjdą czasy, które pozwolą wrócić do dawnej aktywności? Póki co wypada ewoluować, dostosować się do nowych uwarunkowań. Dłuższe teksty będę starał się wrzucać co jakiś czas, choć nie mogę zagwarantować jak często. Może raz na dwa tygodnie, może raz na miesiąc. To oczywiście nie wszystko.

Gdy zakładałem nowąstrategię jednym z przyświecających mi celów było pisanie o wydarzeniach, o których informacji na próżno szukać w polskich mediach. Ani moje założenia, ani polskie media nie zmieniły się w czasie 16 miesięcy działania bloga. Myślę więc, że wielu z Was skorzysta jeśli blog zmieni się w miejsce, na którym będzie można znaleźć najciekawsze newsy , linki do bieżących artykułów, raportów i ciekawych opracowań. Taką formę mam zamiar nadać tej stronie. Krótki opis z moje strony + link. Czy się sprawdzi? Zobaczymy.

Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano Ogłoszenia Parafialne | Dodaj komentarz

Przeciętny Amerykanin a sprawa bliskowschodnia.

źródło: mvtpro.com

źródło: mvtpro.com

Bliski Wschód jak długi i szeroki płonie, a jeśli nawet gdzieniegdzie krew się jeszcze nie leje, to miejsca te toczone są przez wewnętrzne resentymenty, napięcia i konflikty, które tylko czekają na odpowiedni moment, by eksplodować. Można odnieść wrażenie, że kolejne punkty zapalne przez grzeczność nie pchają się na czołówki gazet wszystkie na raz, a następują po sobie w ustalonej, systematycznej kolejności. Już nawet spokojna Turcja odchodzi w zapomnienie. Okazało się, że największym problemem Erdogana nie są ani Kurdowie, ani krwawa wojna za południową granicą. Tak oto najważniejszy sojusznik zachodu na Bliskim Wschodzie pogrąża się na naszych oczach w wewnętrznych problemach. Wszystkie plany, możliwości, koncepcje wpływania na region przy współpracy z Turcją od kilku dni stoją pod znakiem zapytania. O tym, że Bliski Wschód jest dla wszystkich gigantyczną imprezą-niespodzianką, stale zaskakującą swoich gości pisałem ostatnio. O tym, jak kruchy system bezpieczeństwa w regionie składa się niczym domek z kart piszę regularnie. Przenieśmy się dziś za ocean.

Niewiele ponad dekadę temu rozrastające się w zawrotnym tempie amerykański siły zbrojne dokonywały inwazji na Irak. Były to czasy kiedy w oparciu o wątłe, a jak się później okazało nieprawdziwe przesłanki, rozpoczynała się prowadzona na wielką skalę, kosztująca biliony dolarów wojna. USA obecne były w każdym zakątku świata, nawiązywały aktywną współpracę ze służbami wielu państw, często nie bardziej demokratycznych niż Chiny Mao. Na Bliskim Wschodzie wszyscy, poza posiniaczoną Al-Qaidą, siedzieli cicho w obawie, by czymś nie urazić amerykańskiej potęgi. To wtedy Iran zawiesił prace nad programem atomowym. Gdyby prowadził je wówczas, w 2003-2004 roku, być może również nie uchroniłby się przed atakiem. Oj tak, Ameryka była w wojowniczym nastroju. Z ogromnym zapałem naprawiała świat.

Za amerykańskim zapałem nie poszły jednak ani gracja, ani wyczucie, ani skuteczność, ani pomyślunek. Dziś możemy powiedzieć, że wszystko czego wojownicza administracja zrodzona w gruzach World Trade Center się dotknęła zamieniło się w pył, którego nie można pozbyć się z między zębów do dziś. Teraz, w roku 2013 jesteśmy mądrzy, wtedy jednak też wszystkim zdawało się, że podążają najbardziej oczywistą, słuszną i prostą ścieżką. Afganistan, Irak, tajne bazy CIA, wzrost nakładów na wojsko, ściganie terrorystów prawdziwych i domniemanych po całym świecie możliwe było nie dlatego, że awanturniczy Bush i jego ekipa tego chcieli. Popierali ich międzynarodowi sojusznicy, krajowi przedsiębiorcy, ale co najważniejsze „ludzie”.

Przeciętny Amerykanin, który niedawno drugi raz z rzędu głosował na Obamę, nie pamięta dziś, że wtedy najpewniej popierał inwazję na Irak (nie mówiąc już o Afganistanie), że nie miał nic przeciwko poszerzeniom uprawnień służb i wzrostowi sił zbrojnych. Wtedy głos narodu umożliwił rozbijanie się po Bliskim Wschodzie w nie do końca słusznej sprawie, dziś ten sam głos nie pozwala na zaangażowanie w konflikt, w który zaangażować się trzeba.

Współczesna publiczność szybko się nudzi, zniechęca, a z czasem wobec idei, którą wcześniej gorąco popierała, ale efekty jej zaangażowania zawiodły oczekiwania, robi się jawnie wroga. Amerykanie byli zachwyceni „Pustynną Burzą”. Kilka dni i po krzyku. CNN świetnie pokazał konflikt, wojownicy niemal bez strat wrócili do domów, zły Saddam został pokonany. Ten czynnik, połączony z wściekłością i traumą po 9/11, umożliwił pozbawione należytej refleksji działania w 2003 roku.

Wojna była prowadzona źle. W zasadzie, ze strategicznego punktu widzenia już jej założenia ( a raczej ich brak) były poronione. Zginęła masa niewinnych ludzi, zmarnowano wiele pieniędzy, niewiele osiągnięto. Nie może dziwić, że amerykańskim wyborcom odechciało się wojowania. Lata niemożliwych do wygrania wojen w Afganistanie i Iraku wykastrowały amerykańskie społeczeństwo z wojowniczych ambicji. Za oceanem niewielu dziś zależy, by USA były światowym policjantem. Kryzys gospodarczy, który również jest dzieckiem pierwszej dekady XXI wieku, też ma ogromny wpływ na pasywną postawę społeczeństwa.

Dziś Bliski Wschód pogrąża się w wojnie religijnej, która może objąć cały region, co dla nas wszystkich będzie miało katastrofalne skutki. To, a także nie dopuszczenie do uzyskania geopolitycznych korzyści Rosji i Iranu jest powodem, dla którego na Bliski Wschód trzeba wrócić z całym dobrodziejstwem współczesnych sił zbrojnych. Nie hekatomby syryjskiej ludności. Nie oszukujmy się, ale takie są realia. Obama pięknie mówił o potrzebie ulżenia cierpieniom Libijczyków dwa lata temu, kiedy angażował się w bezpieczny konflikt, gdzie USA wcale nie grały pierwszoplanowej roli. Pozwolę sobie zacytować w oryginale, co amerykański prezydent mówił w odniesieniu do wojny domowej w Libii:  „To brush aside America’s responsibility as a leader and — more profoundly — our responsibilities to our fellow human beings under such circumstances would have been a betrayal of who we are. Some nations may be able to turn a blind eye to atrocities in other countries. The United States of America is different. And as president, I refused to wait for the images of slaughter and mass graves before taking action.” Piękne słowa, szkoda, że w stosunku do Syrii nie mają już zastosowania.

Nie oskarżam w tym momencie Obamy. Wiem, że jest politykiem, a nie szefem Czerwonego Krzyża. Zbrodnie na ludności mogą być wymówką/pretekstem, ale bardzo rzadko są prawdziwą przyczyną. Smutna prawda, której uczy historia wojen i polityki. Na co chciałem zwrócić uwagę to fakt, że w 2011 roku Obama takimi słowami, obrazami nieszczęścia Libijczyków, był jeszcze w stanie zdobyć poparcie (może bardziej przyzwolenie) ludności swojego kraju dla minimalnego zaangażowania w wojnę. Dziś jest to już niemożliwe.

Obrazów okropieństwa z Syrii nie brakuje, liczby ofiar, tragedia milionów uchodźców. Jednak amerykańskie media i politycy nie epatują tymi obrazami, bo wiedzą, że wyborcy/klienci nie chcą tego słuchać. Przeciętnego Amerykanina nic dziś nie zmusi do poparcia kolejnej wojny. Po co w amerykańskiej telewizji mają do znudzenia przypominać o hekatombie, którą składają syryjscy cywile, o tym, że w wojnie używa się broni chemicznej? Takie obrazy mogą jedynie spowodować wyrzut sumienia u widza, a za tym pójdzie przełączenie na inny kanał, gdzie Amerykanin zobaczy to, co dziś chce oglądać. Na pewno nie są to obrazki wojenne.

Opublikowano Syria, USA wobec Bliskiego Wschodu | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Upadek Al-Kusajr i historyczna przemiana Hezbollahu.

źródło: english.al-akhbar.com

źródło: english.al-akhbar.com

Dziś rano (5 czerwca) nadeszły fatalne dla syryjskich powstańców wieści. Siły rządowe zdobyły kluczowe ze strategicznego punktu widzenia miasto al-Kusajr, niezwykle ważne zarówno dla Assada, jak i rebeliantów. To potężny cios dla sił powstania. Dodajmy, że kilka dni temu siły rządowe zdobyły również pełną kontrolę nad Damaszkiem, zabezpieczając między innymi lotnisko, dzięki któremu obecnie w Syrii bez przeszkód mogą lądować samoloty z rosyjskim i irańskim wsparciem. Szala zwycięstwa przechyla się dziś bardzo wyraźnie na stronę Assada. Nie można mieć wątpliwości, że jest to możliwe głównie dzięki wsparciu rosyjskich i irańskich sojuszników. Wsparcie, którego zachód udziela powstańcom jest dalece niewystarczające.

W Waszyngtonie i europejskich stolicach trwają polityczne przepychanki nad tym, czy do Syrii można wysłać jakąkolwiek broń, czy też nad powszechnie znanym już faktem o broni chemicznej, która bez wątpienia była używana w czasie wojny. Rosja i Iran w tym czasie nie próżnują. W zachodnich mediach pojawiają się już informacje o „osi” Teheran-Moskwa, co raz bardziej pewnie i agresywnie poczynającej sobie na Bliskim Wschodzie i bez mrugnięcia okiem wykorzystującej bierną postawę Zachodu. W ponad dwa lata po wybuchu wojny w Syrii Iran i Rosją są bliskie zapewnienia utrzymania władzy Assada, swojego sojusznika. Rzecz nie do pomyślenia jeszcze pół roku temu. W całej układance jest jeszcze jeden bardzo ważny, działający również zdecydowanie gracz – Hezbollah.

Mniej więcej tydzień temu doszło do znaczącej wolty w historii Hezbollahu. Libańska partia zerwała ze swoją tradycyjną, lansowaną przez lata, rolą obrońcy muzułmanów przed „syjonizmem” i wpływami zachodu, reprezentowanymi przez Amerykanów. Hezbollah ustami Hassana Nasrallaha jasno i zdecydowanie opowiedział się po stronie jednej ze stron w narastającym na Bliskim Wschodzie konflikcie religijnym. Powodem postawy „Partii Boga” jest oczywiście wojna w Syrii. Zły obrót wydarzeń, sukcesy rebeliantów, zagroziły żywotnym interesom Hezbollahu, który w razie upadku Assada mógł znaleźć się w izolacji, pozbawiony zarówno zaplecza syryjskiego, jak i odcięty od Iranu.

Bojownicy Hezbollahu wspierali reżim Assada od dawna, jednak eskalacja ich zaangażowania nie pozwala na dłuższe ukrywanie tego faktu i merytoryczne lawirowanie. Wcześniej Nasrallah mówił o potrzebie dialogu w Syrii, przyjmował wyważoną postawę, choć powszechnie wiadomym było, że Hezbollah szkoli i wspiera siły reżimu, zwłaszcza alawickie bojówki al-shabiha, oskarżane o liczne masakry na sunnickiej ludności. Wydaje się, że momentem przełomowym była właśnie bitwa o al-Kusajr.

Jak wspomniałem, miasto ma kluczowe strategiczne znaczenie. Po pierwsze zapewnia połączenie między Damaszkiem a alawicką częścią Syrii, po drugie umożliwia transfer uzbrojenia pomiędzy Syrią a Libanem. W wygłoszonym pod koniec maja przemówieniu Hassan Nasrallah nie tylko otwarcie ogłosił poparcie Hezbollahu dla Bashara Assada, ale także zaatakował sunnickich radykałów walczących w Syrii. Po raz pierwszy Hezbollah tak otwarcie zwrócił się przeciwko innym muzułmanom. Porównał syryjskich rebeliantów do Izraela i USA. Moment ten należy zapamiętać, albowiem Hezbollah długo nie odzyska wizerunku, który tego dnia został zniszczony. „Partia Boga” z ugrupowania, które w pewien sposób reprezentowało wszystkich muzułmanów w oporze przeciwko Izraelowi, zmienia się na naszych oczach w grupę stricte religijną, sektariańską, zdecydowanie wspierającą „sprawę szyicką”.

W sposób oczywisty musi to podgrzać temperaturę w regionie, a zwłaszcza w samym Libanie. Wojna religijna, który toczy się w Syrii i rozlewa na Irak, jest co raz bardziej obecna też w Libanie. Zaledwie w kilka godzin po przemówieniu Nasrallaha ostrzelano szyickie przedmieścia na południu Bejrutu, wysocy rangą dowódcy syryjskich rebeliantów zapowiedzieli zażartą walkę z Hezbollahem, nawet na terenie sąsiedniego kraju, a Yusuf al-Qaradawi, uznany za jednego z najważniejszych, współczesnych myślicieli sunnickich rzucił fatwę na Iran i Hezbollah. Środowiska sunnickie postrzegają dziś Szyitów jako wrogów groźniejszych niż USA i Izrael. Potok sunnickich bojowników napływa do Syrii z całego muzułmańskiego świata. Transformacja tej wojny z antyrządowej rebelii do wojny religijnej w pełnym tego słowa znaczeniu chyba ostatecznie się dokonała.

Przywódcy Hezbollahu to rozsądni ludzie, wytrawni politycy, na pewno nie zaślepieni religijnym fanatyzmem radykałowie. Jeżeli zdecydowali się na tak drastyczny ruch, na polityczną woltę, która zmieni historię partii, musieli mieć ważne ku temu powody. Powodem tym jest Syria. My, ludzie zachodu, jeszcze rok temu byliśmy pewni, że Assad musi upaść, tak jak inni dyktatorzy. Zachód nie docenił determinacji Iranu, Rosji i Hezbollahu, dla których sojusznicza Syria jest interesem absolutnie pierwszoplanowym. Podczas gdy na zachodzie toczą się dyskusje, w Syrii trwa wojna, w którą przychylne Assadowi państwa angażują się z dużą mocą. Wydaje się, że w tej chwili bardzo trudno będzie odwrócić jej bieg bez dalszej, tragicznej w skutkach eskalacji. Choćby dlatego, że Hezbollah postawił wszystko na jedną kartę.

Opublikowano Liban, Syria | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Destabilizacja Lewantu.

źródło: trekearth.com

źródło: trekearth.com

Widoczny na powyższym zdjęciu Krak des Chevaliers, jeden z największych zamków Joannitów w Ziemi Świętej, jest trwającym od wielu wieków świadkiem i symbolem czasów, kiedy w Lewancie dochodziło do wielkich starć między cywilizacjami. Lewant to rejon, który od zarania przyciągał zdobywców, rodził konflikty, a w ziemie dzisiejszej Syrii, Libanu, czy Izraela wsiąknęło wiele krwi. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że miejsce to leży na styku wielkich religii, jest również sworzniem łączącym trzy kontynenty Starego Świata. Jednak w ostatnich kilkudziesięciu latach, choć Lewant nadal borykał się z wieloma konfliktami o lokalnym charakterze, inne regiony Bliskiego Wschodu przyciągały więcej uwagi. Zatoka Perska i afgańsko-pakistańskie pogranicze były „gwiazdami” międzynarodowych mediów, to tam toczyły się wojny, w które zaangażowane były Stany Zjednoczone. W Lewancie panował względny spokój. Dziś sytuacja wygląda już zupełnie odmiennie.

Destabilizacja Lewantu, jak większość negatywnych trendów w regionie, jest ściśle związana z „arabską wiosną”. W wyniku rewolucji 2011 roku upadły dwa reżimy, które choć wzorcowe nie były gwarantowały stabilność i przewidywalność w zachodniej części Bliskiego Wschodu. Mam oczywiście na myśli Egipt i Syrię.

Na destabilizację całego rejonu, szeroko rozumianego od Turcji po Synaj, największy wpływ ma wojna syryjska. Konflikt ten już dawno przestał być problemem Syrii, a jego negatywny wpływ zatacza co raz szerze kręgi. Co więcej, społeczność międzynarodowa całkowicie oblała egzamin nie potrafiąc zaangażować się w jego rozwiązanie, a wręcz przeciwnie, podsycając go wedle najlepszych zimnowojennych wzorców.

Wojnę te można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, jest to wojna religijna. Wzorzec opozycja kontra władza dawno temu przestał obowiązywać w Syrii, dziś to przede wszystkim walka Szyitów z Sunnitami. Bojownicy Hezbollahu prowadzący krwawe walki z członkami Al-Qaidy. Myślę, że najwięksi pesymiści nie wymyśliliby takiego scenariusza kilka lat temu, a fakt, że „zachód” dopuścił do takiego obrotu spraw jest totalną klęską, bo rzeczywiście, dziś już ciężko wybrać punkt, w którym bezpiecznie można by lokować poparcie.

Po drugie obecna faza konfliktu ma wszelkie znamiona zimnowojennego konfliktu ograniczonego. Sprawa jest jednak tym bardziej skomplikowana, że mamy do czynienia z sytuacją dwuskalową. Na jednej płaszczyźnie w Syrii ścierają się potęgi regionalne, czyli Iran i państwa Półwyspu Arabskiego. Na drugiej Zachód i Rosja. Rosjanie bardzo aktywnie wspierają Assada, państwa NATO niezdarnie starają się wspierać opozycję.

Rany od rykoszetów wojny w Syrii pojawiają się na obliczach wszystkich państw Lewantu. Przede wszystkim uchodźcy z Syrii, z którymi związany jest jeden z największych kryzysów humanitarnych w historii Bliskiego Wschodu, wpływają destabilizująco na Liban, Turcję, a przede wszystkim Jordanię. Same działania wojenne, zwłaszcza ich religijny aspekt, fatalnie wpływa na bezpieczeństwo i pokój w Libanie i Iraku. Co raz trudniej z dala od konfliktu utrzymać jest się Izraelowi. Tel Awiw ma ten problem, że obecnie nie ma dla niego dobrych rozwiązań wojny w Syrii. Jak wspomniałem wyżej, z jednej strony Hezbollah, z drugiej radykalny sunnizm i Al-Qaida. Nie dziwi, że Izrael co raz częściej ingeruje w konflikt, niszcząc zapasy zaawansowanego uzbrojenia, które mogą wpaść w ręce jednej lub drugiej strony. Dochodzi również do spięć i wymian ognia na Wzgórzach Golan, a być może Izrael będzie musiał podjąć również działania przeciwko systemom obrony przeciwlotniczej, które Assadowi chce dostarczyć (już dostarczyła?) Rosja. Na koniec Turcja, której marzenia o swobodnym gospodarczym wzroście w oparciu o współpracę z państwami Lewantu legły w gruzach w 2011 roku. Pomijając kwestie ekonomiczne i związane z uchodźcami, konflikt oddziałuję na Turków bardziej bezpośrednio. Przecież obywatele Turcji ginęli już w związku z walkami za południową granicą.

W Syrii mamy również do czynienia ze zjawiskiem typowym dla nowoczesnych konfliktów w regionie, czyli napływem bojowników z całego muzułmańskiego świata. Tyle, że tym razem zasilają oni obie strony. Elementu tego będzie bardzo trudno pozbyć się w przyszłości z Lewantu i już dziś można powiedzieć, że efekt ich obecności będzie długofalowy. Gdy kiedyś walki w Syrii ucichną zwycięska strona spojrzy na inne cele, niewątpliwie najbliższym będzie Izrael.

Pożar w Syrii objął ościenne państwa, póki co wszyscy na około jedynie oliwy do ognia dolewają, pomysłu jak go ugasić nikt jeszcze nie znalazł. Nie wątpię, że zadziała jedynie najprostszy i najbardziej oczywisty, militarne zaangażowanie. Konia z rzędem jednak temu, kto dziś wskaże, w które miejsce tego węzła gordyjskiego przyłożyć ostrze. A był czas, że sprawa była o wiele mniej skomplikowana.

Oprócz Syrii mamy również Egipt. Egipt na szczęście w wojnie domowej (na razie) się nie pogrążył. Jednak zmiana władzy, radykalizacja nastrojów egipskiej ulicy, również wpływają niekorzystnie na bezpośrednie otoczenie. Po pierwsze zagrożone zostało bezpieczeństwo energetyczne Izraela, po drugie rewolucja egipska wpłynęła na wydarzenia w Gazie, po trzecie wreszcie efektem upadku władzy Hosniego Mubaraka jest destabilizacja i upadek rządów prawa na Półwyspie Synaj. Jeżeli chodzi o Synaj to nic się nie zmieniło. Dopóki w Kairze trwa walka o władzę, a społeczeństwo jest podzielone, a jest podzielone co raz bardziej, dopóty Egipt z problemem Synaju sobie nie poradzi. Inna sprawa, że gdy wreszcie ten czy inny ośrodek władzy w Kairze okrzepnie, może zechcieć skanalizować wewnętrzne wrzenie i napięcia, czyli przyjąć agresywną postawę wobec Izraela.

Wszystkie te problemy narodziły się w przeciągu dwóch lat. Oczywiście w znacznej mierze Zachód również jest za nie odpowiedzialny. Sytuacja na wiosnę 2011 roku zaskoczyła polityków w zachodnich stolicach, zaskoczyła służby wywiadowcze państw NATO. Jak USA zareagowały na rewolucję w Egipcie wszyscy pamiętamy, sukces Egipcjan w walce z wieloletnim reżimem rozgrzał głowy w całym regionie. Za błędy przyjdzie płacić przez długi czas.

Opublikowano Egipt, Izrael, Jordania, Syria, Turcja | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Czas szukać możliwych do przyjęcia rozwiązań dla Bahrajnu.

źródło: nbcnews.com

źródło: nbcnews.com

Bahrajn to szczególne miejsce na mapie Bliskiego Wschodu. Maleńka wysepka położona na wodach Zatoki Perskiej, która jest jednak języczkiem u wagi dla wielkich graczy regionu, a także Stanów Zjednoczonych. Z grona krajów Półwyspu to właśnie Bahrajn w największym stopniu odczuł „efekt arabskiej wiosny”. Jednak w przeciwieństwie do innych państw dotkniętych rewolucjami 2011 roku, na wysepce nie doszło ani do zmiany władzy, ani do krwawej wojny domowej. Na szczęście.

Dziś społeczeństwo Bahrajnu utknęło w impasie. Sytuacja nie przybiera dramatycznego zabarwienia, ale powrót do normalności, sprzed lutego 2011 roku, jest odległy, a być może niemożliwy. Resentyment między szyicką większością, a władzą reprezentującą sunnicką mniejszość stał się częścią wyspiarskiego krajobrazu. Trudno wskazać dziś wyjście z tego klinczu. W rozwiązaniu nie pomagają na pewno zachodnie, liberalne media, które nawołują do demokratyzacji wyspy. Owszem, rządzący popełniają wiele naruszeń praw człowieka, na wyspie dochodziło do tortur, aresztowań bez powodu, kilkadziesiąt osób zginęło w zamieszkach. Pomijając jednak fakt, że w innych miejscach regionu dobrze widać jak owa „poarabskowiosenna” demokracja wygląda, to w Bahrajnie, jak nigdzie indziej, trzeba kierować się zasadą politycznego realizmu. Tego miejsca USA i zachód nie mogą przegrać, bo jest jednym z ostatnich pewnych punktów oparcia w regionie. Należy odłożyć propagandę na obok i trzymać się interesów.

O znaczeniu Bahrajnu nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wyspa jest strategicznie położna, pod Manamą, stolicą królestwa, znajduje się baza 5. floty Stanów Zjednoczonych, placówka o kluczowym znaczeniu w razie jakiejkolwiek wojny w regionie, zwłaszcza z Iranem, a także strażnik bezpiecznego tranzytu ropy z Zatoki na światowe rynki. Ponadto Bahrajn od lat 80. był wiernym i lojalnym sojusznikiem USA. Nawet kiedy posiadająca ogromne wpływy na wyspie dynastia Saudów przeciwstawiała się Waszyngtonowi, Bahrajn stał przy boku potężnego sojusznika zza oceanu.

Na fali powstań 2011 roku USA zachowały się tak a nie inaczej. Przyśpieszenie upadku Mubaraka, z dzisiejszej perspektywy było głupie i wizerunkowo niezręczne, ale wtedy klimat był inny. Chwilowo wszyscy wierzyli w demokratyzację regionu. USA oczywiście nie namawiały dynastów z rodu Al-Khalifa do abdykacji, ale nie udzieliły im jasnego poparcia, wstrzymały transfer uzbrojenia. Monarcha poczuł się zdradzony, a w stłumieniu wymykających się spod kontroli manifestacji brały udział Peninsula Shield Force, zbrojne ramię GCC. Bahrajn dostał się pod całkowity wpływ Arabii Saudyjskiej i w najbliższej przyszłości trudno spodziewać się, by w razie napięć na linii Rijad Waszyngton wziął stronę Amerykanów. To pierwsza porażka USA, wydaje się , że nieodwracalna.

Obie strony wewnętrznego konfliktu w Bahrajnie czują urazę do USA. Władza za zbyt małe poparcie, opozycja za hipokryzję i nie popieranie demokratycznych dążeń.

Jak wspomniałem sytuacja w Bahrajnie jest trudna. Na wyspie mamy do czynienia z konfliktem sunnicko-szyickim, a w dzisiejszych realiach całego regionu jest to beczka prochu. Szczęśliwie Bahrajn jest geograficznie izolowany, gdyby był położony gdzieś między Syrią i Irakiem, to przy obecnej sytuacji w tamtych krajach krwawe wydarzenia na ulicach mielibyśmy jak w banku. Położenie wyspy uniemożliwia wybuch rewolucji. Rozruchy w Bahrajnie łatwo stłumić, nie ma możliwości dopływu zagranicznych bojowników, nie ma groźby zdrad wojskowych, bowiem ci to głównie sunniccy najemnicy z innych państw regionu.

Trzeba szukać konsensusu, jakiejś formy reform, które poprawiłyby sytuację ekonomiczną Szyitów, zwiększyły reprezentację we władzach i wpływ na sytuację wewnętrzną, ale nie na wojsko i służby bezpieczeństwa. O demokracji nie może być mowy. Może to niepoprawne politycznie, ale efekty wyborów w Bahrajnie bardzo łatwo przewidzieć. Do władzy dochodzą szyickie ugrupowania, to oczywiste. Mamy przykład w Iraku. Władzę przejmują ugrupowania konserwatywno-radykalne, cały region świeci przecież przykładem. Nowa władza dąży w stronę teokracji, bliski kontakt z Iranem jest kolejnym bardziej prawdopodobnym założeniem. Czy Arabia Saudyjska mogłaby pozwolić sobie na coś takiego u bram swych roponośnych, kluczowych gospodarczo i również zamieszkanych przez Szyitów terenów? Czy USA mogą pozwolić sobie na dopuszczenie do władzy środowisk, które z całą pewnością zechciałyby pozbyć się bazy 5. floty? Oczywiście, że nie. Demokratyzacji Bahrajnu należy z całych sił przeciwdziałać.

Szyicko-sunnicka wojna wisi na włosku, a w zasadzie już trwa. Dążenie, by utrzymać Bahrajn z dala od tej zawieruchy, by zabezpieczyć bazę 5. floty i by król Bahrajnu pozostał przyjacielem zachodu to w tym momencie priorytet. Utrata kolejnego punktu oparcia w regionie, kolejnego miejsca gdzie bazować mogą wojska, czy też ryzyko oddania „demokratyczną” drogą władzy radykałom nie może wchodzić w grę.

Dlatego dobrze by było, żeby część mediów i organizacji pozarządowych, które patrzą i nagłaśniają sytuację w Bahrajnie przez idealistyczną, oderwaną od politycznego realizmu i nic nie wnoszącą do poprawy sytuacji kliszę skupiło się na szukaniu rozwiązań, które można zastosować w praktyce. Wierzę, że takie można znaleźć, bo zarówno Saudom, dynastii Al-Khalifa, jak i USA zależy na uspokojeniu sytuacji i kompromisie, a opozycja w Bahrajnie jest dalece mniej radykalna niż w innych krajach regionu. Na wstępie trzeba jednak jasno podkreślić, że owszem Szyitom w Bahrajnie należy się więcej swobód i uprawnień, zwłaszcza ekonomicznych, ale o przejęciu przez nich władzy nie może być mowy, mimo, że stanowią znaczną większość.

Opublikowano Arabia Saudyjska, Bahrajn, Marynarka Wojenna, USA wobec Bliskiego Wschodu | Otagowano , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Amerykanie chcą wierzyć w cud w relacjach afgańsko-pakistańskich.

źródło: foreignpolicy.com

źródło: foreignpolicy.com

Amerykańska administracja liczy, że w czasie ostatnich miesięcy pobytu wojsk ISAF w Afganistanie uda się dokonać tego, co było nieosiągalne przez minionych kilkanaście lat. Skłonienie Pakistanu, by swoimi działania wsparł pokojową odbudowę Afganistanu i na równi z ANSF zwalczał operujące na Pograniczu grupy bojowników – polityczna misja niemożliwa.

Powyższe zdjęcie oddaje sielankowe nastroje niedawnych rozmów w Brukseli. Z Pakistanu słychać częste i solenne zapewnienia dotyczące zmiany polityki wobec wschodniego sąsiada. Wszystko bardzo pięknie. Szkoda tylko, że kontrastuje to z co raz częstszymi spięciami na granicy afgańsko-pakistańskiej, co raz większą wrogością obu państw, ale co najważniejsze z pakistańskim interesem. Wyznaczniki pakistańskiego bezpieczeństwa naprawdę nie zmieniły się w ciągu ostatnich tygodni i nie zmienią się po wyjściu ISAF z Afganistanu.

Główny problem jest znany. Pakistan wykorzystuje grupy bojowników do załatwiania swoich spraw zarówno na wschodniej , jak i na zachodniej rubieży. Robi to od początku funkcjonowania jako niezawisłe państwo i będzie robił nadal. No, przynajmniej do czasu, aż zanikną przesłanki doprowadzające do napięć z Indiami. Jako optymiści możemy mieć nadzieję, że kiedyś to nastąpi. Jednak raczej nie w przyszłym roku.

Przypomnijmy, Islamabad, głównie poprzez ISI, utrzymuje poprawne stosunki, a także wspiera grupy afgańskich Talibów z Quetta Shura i Haqqani Network na czele. Celem tych działań jest utrzymanie znacznego wpływu na bieg wypadków w Afganistanie. Pakistan nie może pozwolić sobie na całkowite wyrwanie się wschodniego sąsiada spod kontroli, bo ten mógłby zbliżyć się do Indii. To oznaczałoby katastrofę geopolityczną i utratę strategicznej głębi w wypadku wojny z Hindusami. Czy cokolwiek zmieniło się na tej płaszczyźnie? Nie.

Chęć posiadania możliwości wpływu na wypadki za zachodnią granicą będzie jeszcze wzrastać, gdyż przyszłość Afganistanu jest wielką niewiadomą. Nieważne czy w Afganistanie wybuchnie wojna domowa, czy narodzą się silne wpływy Rosji, Chin, czy też Amerykanie utrzymają status najbliższego partnera rządu w Kabulu. Pakistan musi wiedzieć dokładnie co dzieje się w Afganistanie i mieć możliwość reakcji. Czy rezygnacja z tego atutu miałaby jakikolwiek polityczny sens? Nie.

Optymiści zwracają uwagę, że zmienia się podejście władz i kół wojskowych w Pakistanie. Podobno nowa pakistańska doktryna nie jest aż tak „hindocentryczna” i kładzie również nacisk na bezpieczeństwo wewnętrzne, związane z przeciwdziałaniem zagrożeniom, które rodzą się na Pograniczu. Rzeczywiście, TTP daje się ostatnio Pakistanowi we znaki. Radykalizacja i obniżenie bezpieczeństwa po pakistańskiej stronie granicy z Afganistanem jest widoczne. Słychać głosy jakoby pomoc w zwalczaniu afgańskich, „dobrych” Talibów (na początek może mniej ambitnie – zaprzestanie wspierania) miała pomóc w uzyskaniu przewagi nad „złymi” Talibami, którzy wolą walczyć z Pakistanem, niż Amerykanami. Nie bardzo rozumiem jednak w jaki sposób. Czy TTP złagodnieje jeśli Islamabad przestanie bratać się z shurą z Quetta i Haqqani Network, a serdecznie uściśnie dłoń afgańskim Tadżykom i Uzbekom? Nie.

Pakistan wyraża poparcie dla czegoś co w mediach występuję pod nazwą „proces z Doha”, czyli rozmów władz afgańskich z Talibami, jak dotąd raczej bezowocnych. W to jestem w stanie uwierzyć. Pakistan na pewno nie życzy sobie kolejnej wojny domowej na dużą skalę, bo nie ma możliwości, żeby ta się nie rozlewała, a jej odłamki nie uderzały w pakistańskie miasta i ludność. „Proces z Doha” jakkolwiek jest wolno się rozwija, hipotetycznie może doprowadzić do osiągnięcia wpływu na afgańską politykę przez Talibów pokojowymi środkami. Tym lepiej dla Pakistanu.

W ostatnim czasie wykonano wiele pustych gestów. Uśmiechy, wymiany uścisków dłoni. Pakistańscy wojskowi w Kabulu, co raz częściej rozmawiający z ludźmi związanymi z Sojuszem Północnym. Prezydent Zardari zapewniający na forum ONZ, że wierzy w pokojową przyszłość, stabilność i prosperitę w Afganistanie (oczywiście dodając złowróżbnie, że Afganistan musi być kierowany i rządzony przez „Afgańczyków”). Niektórzy dają się zwodzić tym propagandowym pląsom. Warto jednak zadać pytanie. Czy Pakistan ma jakikolwiek interes w silnym rządzie w Kabulu i wytępieniu bojowników walczących z władzą Karzaja? Nie.

Pakistan ma za to interes w prowadzeniu obecnej propagandowej gry. Jest to świetne lekarstwo, które osładza Amerykanom odejście, ładnie wygląda w zachodnich mediach. To przecież bardzo ważne, aby w Waszyngtonie nikomu nie przyszło na myśl, by choć pisnąć na temat pozostania w Afganistanie troszkę dłużej lub wysłać tam po 2014 roku większy niż symboliczny kontyngent. Gdy Amerykanie znikną wreszcie będzie można bez ograniczeń i bez bzyczących nad głowami dronów prowadzić politykę zgodną z własnym interesem.

Opublikowano Afganistan, Pakistan, USA wobec Bliskiego Wschodu | Otagowano , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Google ujawnia miejsce bazowania Raptorów na Bliskim Wschodzie.

źródło: blog.defensenews.com

źródło: blog.defensenews.com

Pamiętacie gdy niemal dokładnie rok temu informowałem, że USA przebazowało na Bliskim Wschód F-22 Raptor, na wypadek konfliktu z Iranem? Od dziś, oczywiście dzięki satelitarnym zdjęciom Googla, każdy na świecie może zobaczyć najnowocześniejsze myśliwce świata stacjonujące w odległości 6 minut lotu od przestrzeni powietrznej Iranu.

Opublikowano Siły Powietrzne | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Amerykańskie siły specjalne a cięcia w budżecie.

źródło: history.navy.mil

źródło: history.navy.mil

W związku z cięciami w budżecie obrywa się wszystkim. Armia zwalnia ludzi, lotnictwo uziemia kolejne maszyny, okręty marynarki pływają częściej i dłużej niż powinny, a nowe jednostki będą wchodzić do służby później. Siły specjalne, choć ich zapotrzebowanie finansowe jest nieporównywalnie mniejsze w stosunku do swoich „większych braci” również odczują skutki zaciskania pasa. Pewnym szczęściem dla USSOCOM jest fakt, że okres cięć przypadł na czas, w którym siły specjalne posiadają niekwestionowaną renomę, a zarówno wojskowi, jak i politycy zdają sobie sprawę z konieczności utrzymania sił specjalnych w jak najwyższej gotowości, a także z potrzeby ich rozbudowy.

Nie można zapomnieć jednak o jednym, kłopoty Armii, piechoty morskiej, marynarki i lotnictwa są równoznaczne z problemami sił specjalnych. Wynika to z oczywistych ograniczeń Dowództwa Sił Specjalnych, które sprawiają, że jest ono zależne od współpracy z pozostałymi komponentami sił zbrojnych. Mniej okrętów na światowych morzach, to mniej platform, z których korzystać mogą komandosi. Mniej samolotów w powietrzu będzie utrudniać globalny transport specjalsów. Cięcia w strukturach sił wywiadowczych poszczególnych komponentów są równoznaczne z gorszą jakością danych, którymi siły specjalne dysponować będą w przygotowaniach do misji. Biorąc pod uwagę, że większość czynników składających się na zaplecze operacji specjalnych zależna jest od współpracy z pozostałymi komponentami częstotliwość i skuteczność wykonywanych przez operatorów zadań musi ucierpieć.

Jak wspomniałem wyżej, same struktury Sił Specjalnych nie powinny odczuć cięć równie mocno jak inne komponenty. Absolutnie nie należy spodziewać się, aby USSOCOM musiał zmniejszać ilość operatorów, przeciwnie, zwiększenie potencjału ludzkiego wydaje się być nieodzowną koniecznością. „Dobra prasa”, którą mają dziś Siły Specjalne, ale także to, że obecnie głównie na ich barkach spoczywa walka z terroryzmem sprawia, że nikt nie zamyśla nad osłabianiem tej formacji, a rozbudowa powinna przebiegać płynnie i bez przestojów. Admirał William McRaven, szef SOCOM, może swobodnie snuć plany rozwoju podległej sobie struktury. Wiemy, że dowództwo, które przez niemal cały XXI wiek skoncentrowane było na operacjach na Bliskim Wschodzie, będzie chciało w większym stopniu zaznaczyć swoją obecność w innych rejonach świata. Oprócz pieniędzy jakie pochłonąć musi intensyfikacja współpraca z sojusznikami w innych regionach, muszą zajść, i już są planowane, pewne zmiany w szkoleniu operatorów. Już dziś wiemy, że znacznie większy nacisk zostanie położone w najbliższym czasie na optymalizację możliwości działań w terenach zalesionych i tropikalnych. To środowisko dalece odmienne od tego, na którym SOCOM koncentrował się w ostatnim czasie.

SOCOM dostanie również fundusze na rozwój kilku programów związanych ze sprzętem dla operatorów. Na czoło, nie tylko w siłach specjalnych, ale także Armii i piechocie morskiej wysuwa się program rozwoju pojazdu, który zastąpi wysłużone Humvee. W przypadku SOCOM mowa jest o GMV, czyli Ground Mobility Vehicle. Już w budżecie na rok 2014 znalazły się środki na 101 pojazdów, choć nie wybrano jeszcze wykonawcy nowej maszyny. Wiadomo, że nowy pojazd dla sił specjalnych ma być lżejszy, szybszy i bardziej mobilny od Humvee, a co najważniejsze musi być łatwy w transporcie zarówno na morzu, lądzie, jak i w powietrzu. Rozstrzygnięcia konkursu na wykonawcę GMV należy spodziewać się już wkrótce. W wyścigu pozostały Navistar, AM General i General Dynamics.

SOCOM wyraził również zapotrzebowania na nowy pojazd typu ITV, czyli Internally Transportable Vehicle. Lekki, szybki pojazd dobrze radzący sobie w terenie, o wadze najpewniej nie większej niż 1500 kg. Podobnie jak w przypadku GMV, mobilność i łatwość transportu to cechy, które będą bardzo wiele znaczyły przy wyborze oferentów.

SOCOM planuje również wzbogacić park obecnie posiadanych maszyn. Dowództwo planuje zakup 50 samolotów pionowego startu V-22 Osprey, a także zainwestowanie środków w modyfikacje samolotów AC-130 Gunship i C-130 Hercules, z których korzystają siły specjalne.

Gdy spoglądamy na powyższe wyliczenia, warto jednak pamiętać, że suma tych wydatków jest nieporównywalna z potrzebami innych komponentów. Szacuje się, że 101 pojazdów typu GMV kosztować będzie około 25 milionów $. To kwota niemal symboliczna jeżeli zechcemy odnieść ją choćby do kłopotliwego programu F-35, czy dowolnego projektu budowy okrętów wojennych.

Opublikowano Jednostki Specjalne | Otagowano , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz